Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w głowie, bo często zaglądali do gąsiorka z wódką, dał się słyszeć jakiś hałas na dworze; jeden ze starostów wyszedł, aby się przekonać, co to takiego, po chwili powrócił, oznajmując, że chłopi przyprowadzili z karczmy naszych dwóch policyantów, którzy upiwszy się, zaczęli burdy wyprawiać. Starszyna kazał ich zaprowadzić do kancelaryi; niebawem wszyscyśmy tam poszli dowiedzieć się, co się dzieje. Stali Jakowlew i Prełoski otoczeni może dwudziestu chłopami, którzy ich za ręce trzymali; byli oni zupełnie pijani, nie tak jednak, żeby już nie wiedzieć o bożym świecie.
— Czto słuczyłoś (co się stało?) zapytał na chłopów. — Co oni zrobili?
— Chcieli nas bić, nawet Wańce sukmanę rozdarli, zawołało razem kilku włościan.
— To nie dobrze tak, rzekł do obwinionych starszyna, przystępując ku nim. — Wy jesteście z miasta, powinniście dawać dobry przykład.
— Ty mat twoju... zawołał Jakowlew, ty taki szelma chłop jak i oni wszyscy.
— Nie klnij, nie wyzywaj, rzekł jeszcze spokojnie starszyna, czy nie wiesz, że ja tu jestem starszyną?
— Sukin ty syn, a nie starszyna, a cóż ty sobie myślisz, że my się bojemy starszyny? wołał Prełoski.
Podczas tego sporu my staliśmy obok pisarza, a Wysoki szepnął mu do ucha:
— Powinniście spisać protokół, że ci dwaj pijacy obrazili starszynę, i to jeszcze w kancelaryi, przed obrazem Najjaśniejszego Pana, i kazać ich zamknąć do kozy.
— W saméj rzeczy, rzekł pisarz. Czy i pan tego zdania? dodał, obracając się do mnie.
— Bez wątpienia
— Bądźcie cicho, rzekł pisarz zbliżając się