Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a będą pomimo to tak na mnie łaskawi, iż mnie odwiedzą. Nazajutrz miał przyjść do mnie rano Gl. żeby mi pomódz w urządzeniu się z jedzeniem i objaśnić o stósunkach miejscowych, bo nie chciałem z panem R. bliższéj zawierać znajomości.
Jakoż stósownie do umowy Gl. przyszedł koło południa, zawołaliśmy gospodynią i stanął z nią układ, że za obiad i kolacyą dla siebie i chłopca, którego miałem zamiar wziąć do usług, będę płacił dwanaście rubli miesięcznie, herbatę zaś powinienem mieć swoją Gl. zgodził mi także sanki za pięć rubli miesięcznie, nie pojmowałem jakim sposobem tak tanio, mówił, że wszyscy płacą jednakowo — i tak za pięć rubli miesięcznie miałem konia i człowieka dniem i nocą na moje rozkazy, a nie potrzebowałem żywić ani jednego ani drugiego. Chociaż miasteczko liczy mało mieszkańców, jest przecież bardzo rozległe; oprócz tego we wielkie mrozy używają ciężkich futer, chodzić piechotą prawie niepodobna; kogo więc tylko stoi na to, najmuje na całą zimę izwoszczyka (woźnicę) z sankami.
Dzień drugi prawie cały przepędziłem w domu, bo naszli mnie goście i ruszyć się było trudno. Na herbacie miałem z piętnaście osób, wszystko to byli nasi polscy wygnańcy. Nie bardzo kontent byłem z tak licznego towarzystwa na samém przyjezdném, ale jak tu drzwi przed kim zamknąć? Na szczęście gospodyni moja miała ogromny samowar i dostateczną liczbę s klanek i filiżanek. Nie mogłem niczém inném służyć do herbaty, jak bułkami, masłem i kiełbasą, bom się był nie przysposobił.
Na godzinę tylko wyrwałem się z domu, by złożyć uszanowanie p. Kosińskiemu, o którym późniéj obszerniéj pomówię.