mniejszego znaku trwogi; gdybym był dostrzegł bojaźń na twojej twarzy, nie żyłbyś już teraz, żegnam was obu.
Po tych słowach wrócił Zbigniew z Mestwinem do swoich komnat. Ciężka brama znów się otwarła, most zwodzony na skrzypiących opadł łańcuchach, a sługa Boży i dzielny młodzieniec, obronieni opieką Nieba i własnem męstwem, wyszli z zamku, w którym już teraz wszystko w pogotowiu stało do nieodzownej walki.
Pryskają bronie, lecą hełmy, głowy,
Co miecz oszczędzi, druzgocą podkowy.
Biskup płocki pospieszył oznajmić czekającym na jego powrót wodzom, że wszystkie starania nadaremno łożył, żeby odwrócić Zbigniewa od wojny domowej, i ze łzami w oczach zapowiedział, że odjeżdża uwiadomić o tem króla i pocieszyć go w ciężkich tęsknotach świętemi myślami.
— Więc już niema co zwlekać — krzyknął Mieczysław — za mną towarzysze, bracia za mną!
Po tych słowach rzucił się na czele wojska i spiesznie przebiegł dzielącą go od zamku równinę, za nim poszli Wszebor i Sieciech ze Skarbimirem, którego twarz zbladła i napół otwarte usta wydawały przerażenie i bojaźń życia. Nie wstrzymywały dzielnych hufców strzały sypiące się z murów i kamienie na nich wyrzucone z baszt i wież wysokich, a choć niejeden śmiertelnym ugodzony ciosem padł bez ducha, inni pragnący się odznaczyć pod okiem młodego księcia, za jego wodzą na śmierć i niepewną odważali się walkę.
Henryk w zupełnej zbroi szedł za Mieczysławem, a całe wojsko garnęło się za nimi do murów. Zdawało się, że jeden zapał wszystkich ożywia, i nawet po-