Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzę przed nim jadącego kapłana z krzyżem świętym, z tyłu zaś straż jego przyboczną. Powtarzam, że to biskup Stefan.
— Chwała niech będzie tobie, o Boże — rzekł Wszebor, — możeś go natchnął, może przeszkodzi wojnie między Polakami.
— Żeby go Bóg był zabrał do chwały swojej — rzekł Sieciech do Jarosza, — nim taka myśl wpadła mu do głowy.
Po kilku chwilach wszyscy się przekonali, że giermek księcia Mieczysława mówi prawdę, bo za zbliżeniem się orszaku, doskonale już można było rozeznać sędziwego Stefana jadącego na spokojnym koniu, księdza niosącego przed nim krucyfiks i rycerzy za nim w świetnych zbrojach postępujących, bo było zwyczajem w tych wiekach duchownych osób wysokiego dostojeństwa, żeby trzymali przy sobie ludzi zbrojnych i rycerzy. Ten widok różne sprawił wrażenia na różnych umysłach. Mieczysław z niecierpliwością czekał przybycia leniwo jadącego biskupa, a nawet wyraz nieukontentowania malował się na jego twarzy; bo choć kochał ojczyznę i ze smutkiem patrzał na klęski ją rozdzierające, pragnął nadewszystko walki i wyrwania z rąk wroga narzeczonej.
Sieciech lubiący rozlew krwi i boje, zmarszczył brwi, domyślając się, że Stefan przychodzi z warunkami pokoju, bo uparty wojewoda i dumny z przyrodzenia, nie cierpiał by się kto mieszając w jego sprawy, przeszkadzał dokończeniu rozpoczętego dzieła, a wreszcie sława, którą sobie obiecywał z pokonania Zbigniewa, droższą mu była nad wszystkie korzyści kraju i współobywateli. Wszebor poświęcając własne pożytki szczęściu ojczyzny, miał nadzieję, że biskup spór załagodzi, oddalając wojnę domową. Skarbimir cieszył się także, ale dla podlejszych powodów, myślał, że może potrafi uniknąć walki, w której miał przed sobą dwie równie przykre ostateczności: strzały żoł-