Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie uwolnisz, bo jej szczęście nad własne życie przekładam.
Odwrócił się wojewoda i ujrzał za sobą Mieczysława. Szlachetność księcia wzruszyła serce Sieciecha, który choć dumny bez granic, umiał jednak cenić piękne uczucia i bohaterskie poświęcenie się.
— Temi słowy — odparł — zmieniłeś mnie książe zupełnie. Odtąd twoim jestem przyjacielem. Pójdę z tobą dobywać zamku śmiałego Zbigniewa. Ale nie sądź, bym to czynił dla ślepego posłuszeństwa, bo nikogo niema na świecie, któryby przymusił Sieciecha do wydobycia miecza, kiedy go chce mieć w pochwie, lub do schowania, kiedy go chce mieć dobytym, bo chwilę przedtem mówiłem królowi, żem gotów zamordować ciebie. Ale czynię to z własnej woli, uwielbiając szlachetność i wspaniałość twego serca.
Odpowiedział na te słowa Mieczysław ściśnięciem ręki Sieciecha.
— Zbawienie lub piekło! powtarzam raz jeszcze i ostatni — zawołał przekonany Stefan, że jest jego obowiązkiem czuwać nad wykonaniem surowej sprawiedliwości.
Usłyszawszy tę groźbę, powstał król z trudnością.
— Sieciechu! — zawołał — rozkazujemy ci pomagać w wszystkiem Wszeborowi z Ciechanowa. Panowie tu zwołani, wierni nasi poddani tu zgromadzeni, skończyły się nasze obrady.
— Synowcze! dodał znów opadając na siłach oszczędzaj Zbigniewa; przysiąż mi, że...
— Przysięgam, że go zdradą nie zabiję, królu i panie mój przerwał syn Bolesława Śmiałego.
— Więcej żądać nie mogę, niepodobna — rzekł król konającym głosem. — Ojcze niebieski, daruj Zbigniewowi, daj mu długie życie dla upamiętania się i odpokutowania za grzechy. Boże! widziałeś moje poświęcenia dla ciebie! Nie karz nieszczęśliwego zgonem syna!