Wtem rycerz Wilderthalu zawrócił konia, i przybiegłszy do orszaku z tyłu postępującego, skinął na jednego z ludzi go składających; wnet wysunął się on z szeregów i zaprowadzony przez Mestwina pod mury zamkowe, spytał się o rozkazy.
— Pomyślałem i rozważyłem — rzekł rycerz — a stąd wypływa, że się tu zatrzymasz wraz z ludźmi w zamku pozostałymi. Bądź na pogrzebie waszej wielmożnej księżnej. Ach! ach! ach! jakże się nam udało, mój giermku. Gdyby stary skąpiec chciał się z czem wygadać, gdyby mnie wydać zamyślał, niech twój sztylet pierwej jego serca dojdzie, niż jego słowa otaczających uszu; nie spuszczaj go z oka, wszędzie mu bądź towarzyszem, ale nieznacznie, a potem przybiegnij do nas na Pomorze.
— Stanie się, jakeś rozkazał, panie i rycerzu mój — rzekł Ulrych, a Mestwin spiął konia ostrogami i zniknął.
Nad wieczorem, przy pogodzie jesiennej, mnóstwo ludu napełniało pole dzielące Płock od zamku opuszczonego przez księcia Zbigniewa. W tym zbiorze tylu osób wszystkich stanów, największy panował porządek, i nawet lekkiego nie słyszano szmeru. Wszystkich oczy spuszczone na dół i posępne twarze, dowodziły niespokojnego oczekiwania jakiegoś zdarzenia, a zdala dzwony kościoła katedralnego nieustannie