Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się środek miasta, z którego wieże zamku królewskiego i kopuła kościoła katedralnego, jak dwa olbrzymy panujące wznosiły się. Nie oszczędził niczego Zbigniew, we własnym zamku, coby mogło służyć ku obronie. Dowodziły tego wysokie mury, szerokie baszty, liczne strzelnice, ogromny wór opasujący zamek, most zwodzony, brama opatrzona kratami żelaznemi i z dębowego drzewa zrobiona. Tą bramą wchodzono na obszerny dziedziniec, na którym stały stajnie dla koni orszaku księcia i budowle na skład broni wszelkiego rodzaju i ubiorów służące.
Na środku dziedzińca wznosiła się szubienica, ostrzegająca każdego o losie nań czekającym, gdyby się oparł woli możnego tych miejsc pana. Dalej ukazywał się wysoki gmach, w którym liczne pokoje służyły to dla Zbigniewa, to dla jego przyjaciół i znaczniejszych gości.
Wieże z ciemnemi lochy i okropnemi więzieniami strzegły obu stron gmachu i wszystko dowodziło, że, choć wśród pokoju, zawsze książe Zbigniew gotów był do walki i odparcia napaści, które mogły nań kiedyś sprowadzić jego postępki i duma. Nie dziwiono się jednak temu, gdyż to było zwyczajem wtenczas w Polsce, że pośród nędznych domów drewnianych składających miasta, często przedniejsi panowie i książęta, zamki i gmachy warowne budowali.
I tak w Płocku oprócz zamku króla Władysława, księcia Zbigniewa i kościoła katedralnego, wszystkie inne domy do chat wieśniaczych podobne, były drewniane.
Pośród ciągłych kłótni i rozruchów nie miał czasu ani panujący starać się o upiększenie miasta, ani mieszkańcy o to się nie ubiegali; owszem, panowie chcąc utrzymać swoję powagę i potęgę, niechętnem patrzyli okiem na tych, którzy przy ich dumnych zamkach lepsze i porządniejsze wznosili domy.
Ale zamek księcia Zbigniewa teraz był pusty, choć już noc ciemna i pochmurna pokryła ziemię. Nie