Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do stóp rycerza, i wspierając się jedną ręką o brzeg spadzisty, drugą ręką objął rycerza i ścisnął go uściskiem umierającego wroga. Uczuł rycerz zatrzymany w łonie oddech i słyszał pękające na piersiach żelazo. Nie tracąc więc czasu drugi cios zadał, a wtenczas opadł Gierda i jeszcze dosyć miał siły do wyrwania sztyletu z szerokiej rany; trącił go zbrojną nogą rycerz z Wilderthalu, dopełniając powtórnego w tem samem miejscu zabójstwa. Przybywający Zbigniew usłyszał już tylko jęk pomięszany z szumem fali ciało unoszących.
— Gdyby nie twoje namowy, i Mieczysław jużby tak zginął — zawołał książe.
— I jednego tylko cierpienia doznał — odparł Mestwin — kiedy ich tysiąc doznać może.
— Spieszmy się więc, śpieszmy — krzyknął Zbigniew — każda chwila zwlekająca jego zagubę, jest nową dla mnie śmiercią.
— Dam ci moje rady — rzekł rycerz — ale przysiąż że pójdziesz za niemi, i że niewieścia czułość nie splami dzielnego serca. Mieczysław i Hanna zginą, przysiąż, że nie odmienisz rzuconego na nich wyroku.
Nie wahał się książe i piorunnym głosem zawołał:
— Niech moje dusza marnie z tem ciałem zginie, i nie dozna obiecanej nieśmiertelności, niech każdy dzień mojego życia dzisiejszemu podobnym się stanie, jeśli choć jednem słowem, choć tajemną chęcią, odwołam śmierć Mieczysława, i tej która niegdyś moją nazywała się żoną.
— Dobrze, — rzekł Mestwin — poznaję Zbigniewa.
I wszedł z księciem do zamku.
Dostawszy się do swojej komnaty, usiadł książe na krześle i obtarł twarz deszczem i potem okrytą. Dopóki go niepewność dręczyła, dopóty był najnie-