jak gdyby hasłem do bitwy i w oka mgnieniu błyskawice rozdarły niebiosa, a deszcz rzęsisty spuścił się na ziemię.
Nie ruszył się z miejsca Zbigniew i poglądał wśród burzy na zapalony obóz, z którego jęki nieszczęśliwych, jego uszu dochodziły. Ale wkrótce wzbijające się ku Niebu płomienie zaczęły się ku ziemi skręcać, i czarny dym wydarł je po części patrzącemu oku, a tymczasem coraz większe potoki lały się z odwiecznych sklepień, i coraz bardziej gasły zapalone ręką wrogów ognie. Wzniósł oczy do Nieba książe i przez chwilę zdawało mu się po łunie przestwór zalegającej, że pożar nic z mocy nie stracił, bo chmury jeszcze większym oświecone blaskiem, zamieniły się na ogniste ogromy toczące się z hukiem po przestrzeni; lecz poznał wkrótce, że częste błyskawice zastąpiły śmiertelne ognie, a kiedy spuścił wzrok na dół już nie ujrzał szerokiego pożaru, ale na miejscu jego czarne, blado odznaczone od ciemnej nocy namioty, które wznosiły się nad leniwo dogorywającemi gruzy.
— Tak znikają nadzieje, — pomyślał książe — jak te świetne płomienie obwiane wichrem i zalane wodą.
Potem w głos się odezwał:
— Skończyła się na dzisiaj zabawa. Zanieście mnie do łoża, spodziewam się, że przynajmniej kilka dni odpoczynku mieć będziemy.
Nie ozwała się nazajutrz w obozie trąba zwołująca do bitwy, nie zarżał wyprowadzony na boje rumak Sieciecha, ani zabłysnął pałasz Mieczysława. Grobowe milczenie zaległo pozostałe od zniszczenia namioty, czasem wybladli wojownicy w napół spalonej odzieży, przesuwali się pomiędzy ostatkami własnych mieszkań, schylając się ku ziemi roztrącali dymiące jeszcze gruzy, i szukali opuszczonych orężów w wczorajszym nieładzie. Broń znalezioną znosili na środek obozu, skąd każdy należytość swoję odbierał. Odchodził tu żołnierz z napół stopionym mieczem, tam znowu
Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/202
Wygląd
Ta strona została przepisana.