Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szybkie wylatywały groty, i podobne do piorunu padały na wskazane ofiary.
Wtem jeden z nich zwrócił oczy na Wszebora, stojącego przy ludziach taran do murów przysuwających. Natychmiast poznawszy po świetnym hełmie, że to jakiś wódz być musi, wyciągnął łuk, przyłożył strzałę na drgającą cięciwę, ale spostrzegł to Zbigniew i pamiętny danego słowa, silnie uderzył w pierś łucznika, wyleciał grot, ale już bez siły i prosto w górę, po chwili upadł przy księciu.
— Niech żaden z was nie godzi na życie tego człowieka — krzyknął Zbigniew — bo ze mną będzie miał do czynienia — i wskazał na szubienicę, u której kołysał się nieszczęśliwy żołnierz. — Wszebor i Mieczysław nie są waszym przeznaczeni ciosom. Dosyć innych macie. W tego, w tego trafcie — dodał, wskazując Zbigniew — w tego zdrajcę, który dawniej z przyjaźnią mi się oświadczał.
Nie ukończył tych słów jeszcze, a już strzała utkwiła w pancerz Sieciecha, ale wielka odległość moc jej osłabiła, nie mogła nawet przebić zbroi, odrzucił ją wojewoda krakowski i dobywszy miecza, ukazał go Zbigniewowi. Zrozumiał znak ten książe i krzyknął, jak gdyby tamten mógł go usłyszeć:
— Może dadzą Nieba, że się spotkamy, a wtenczas żegnaj się z życiem.
Tymczasem w niektórych już miejscach zasypano fosę, przystawiono drabiny i rzucił się na jednę z nich Mieczysław. Henryk skoczył na drugą, i z kilkoma rycerzami oba wdzierali się na wysokie mury. Zbigniew chciał zaraz pobiedz naprzeciw śmiertelnemu nieprzyjacielowi, ale widząc, że wkrótce cały rów zasypią, musiał zostać na miejscu, z którego najlepiej mógł uważać obroty przeciwników, i skąd najłatwiej mu było dawać rozkazy i rozsyłać ludzi. Posłał więc tylko Odrowąża z Górzewa z kilkoma zbrojnymi na wstrzymanie Mieczysława i na zrzucenie z drabin żołnierzy,