Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T3.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dziękuję, per immaculatam Conceptionem — nie potrzebuję Niemców, krzyknął stary Polak, dla zmycia obelgi mej sławie zadanej, w krwi zadawającego.
— Widzę, że za mocne wino, — z zimną krwią rzekł rycerz. — Te słowa zwolniły natychmiast zapał Jana, bo mając miłość własną, że najmocniejszy trunek głowy mu zawrócić nie potrafi, starał się unikać dowodów przeciwnych temu ulubionemu twierdzeniu.
— Słucham więc, panie Glenda — Glensa — panie Glennaberg — słucham — cóż dalej — jak się zowie ten, który to mówił?
— Zowie się, szanowny patronie, zowie się całym światem. Tak wszyscy szepcą sobie do ucha, że za często Wiesław z Podhorodynia, dawny Wilczka przyjaciel, bywa u Starościny, córki twojej.
— Bodaj piekło pochłonęło i tego, który bywa i tych, którzy o tem mówią. Mogę zaręczyć, że Jadwiga...
— I jabym to samo pod utratą życia i sławy zaręczył, lecz trzeba światu usta zamknąć, a z każdym się rąbać niepodobna — inaczej zum Teufel, wkrótce bym im pokazał, że niebezpieczno oczerniać córkę przyjaciela Halberta von Glennaberg.
— Podaj mi więc jaką radę, panie Halbercie, ale pierwej wypij ten roztruchan — vinum laetificat cor hominis.
— Prawdę mówisz, mein Herr — valga me dios — zdrowie twojej córki, a śmierć jej nieprzyjaciołom — a teraz trzeba ją wydać za drugiego męża.
— Jak — co — za mąż — oszalałeś — ona tak Wilczka żałuje — ja jej przymuszać nie mogę.
— A więc, — zawołał Halbert, udając najwyższe uniesienie, — patrz na hańbę swego domu, spijając spokojnie kielichy wina. — Pozwól całej ziemi Halickiej, by niegodnemi żartami spotwarzała twoją siwiznę. — Rodzina Złotnickich, żadną dawniej nie skalana plamą,