Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Coraz smutniej już w przestworze,
Coraz czarniej na jeziorze!
Pogrzebowa z chmur przesłona
U gór szczytu rozwieszona —
I w nią księżyc spadł i kona!

Przebóg, siostro! co się dzieje?
To nie wiatru szum tak wieje;
Ktoś tam z cicha — płacze, wzdycha —
Z nad wybrzeży jęk się szerzy;
W nocnym wietrze, przez powietrze
Tysiąc jęków do nas bieży.
Już brzeg cały — wzgórza, skały
Brzmią modlitwy głuchej kołem:
Wielki Boże! czy być może,
Duchy ojców tu ściągnąłem!

Za wodami — tam przed nami
Jak sny lekkie — lekką zgrają
Na opokach się wieszają;
Jak płomyki — jak ogniki,
To się wznoszą, to zniżają!

Do strun, siostro! uderz w struny,
By ich łacniej pieśń zaklęła
W akordowe graj pioruny,
Graj im: „Jeszcze nie zginęła...“
Harfą — głosem — płacz, proś, szalej!
Pieśń rodzinna, tu powinna
Przyprowadzić ich z oddali!

Widzisz, widzisz, usłyszeli;
Na ciemnościach tacy bieli
Z skał spływają już do brzegu!
Ot powietrznym już pochodzie
Po tej czarnej kroczą wodzie
Jak olbrzymie słupy śniegu!
Czy to cuda? czy to złuda?
Dźwięk po dźwięku skrzy ci w ręku;