Klinga szklanna jak wprzódy — oddech i życie uleciały razem.
Hej! tu — naprzód — już się wdarli na długość szabli mojej — nazad, w przepaść, syny wolności.
Cóż ci jest, mój wierny, mój stary.
Niech ci czart odpłaci w piekle upór twój i męki moje. Tak mi Panie Boże dopomóż.
Niepotrzebnyś mi dłużej — wyginęli moi, a tamci klęcząc wyciągają ramiona ku zwycięscom i bełkocą o miłosierdzie!
Nie nadchodzą jeszcze w tę stronę — jeszcze czas — odpocznijmy chwilę. — Ha! już się wdarli na wieżę północną — ludzie nowi się wdarli na wieżę północną — i patrzą czy gdzie nie odkryją hrabiego Henryka. — Jestem tu — jestem — ale wy mnie sądzić nie będziecie. — Ja się już wybrałem w drogę — ja stąpam ku sądowi Boga.
Widzę ją całą czarną, obszarami ciemności płynącą do mnie, wieczność moją, bez brzegów, bez wysep, bez końca — a pośrodku jej Bóg, jak słońce co się wiecznie pali — wiecznie jaśnieje — a nic nie oświeca.