Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzie, — ostatni raz ci mówię — jeżeliś tem, czem wydawałeś się niegdyś, wstań, porzuć dom i chodź za mną.

Mąż.

Tyś młodszym bratem szatana.

(Wstaje i przechadza się wzdłuż.)

Daremne marzenia — kto ich dopełni?— Adam skonał na pustyni — my nie wrócim do raju.

Pankracy (na stronie.)

Zagiąłem palec po pod serce jego — trafiłem do nerwu poezyi.

Mąż.

Postęp, szczęście rodu ludzkiego — i ja kiedyś wierzyłem— ot! macie, weźcie głowę moją byleby... Stało się. — Przed stoma laty, przed dwoma wiekami, polubowna ugoda mogła jeszcze ... ale teraz wiem — teraz trza mordować się nawzajem — bo teraz im tylko chodzi o zmianę plemienia.

Pankracy.

Biada zwyciężonym — nie wahaj się, powtórz raz tylko „biada“ i zwyciężaj z nami.

Mąż.

Czyś zbadał wszystkie manowce przeznaczenia — czy pod kształtem widomym stanęło ono u wejścia namiotu twojego w nocy i olbrzymią dłonią błogosławiło tobie — lub w dzień czyś słyszał głos jego o południu, kiedy wszyscy spali w skwarze, a tyś jeden rozmyślał — że mi tak pewno grozisz zwycięstwem, człowiecze z gliny jako ja, niewolniku pierwszej lepszej kuli, pierwszego lepszego cięcia?

Pankracy.

Nie łudź się marną nadzieją — bo nie draśnie mnie ołów, nie tknie się żelazo, dopóki jeden z was