wśród dymu i łuny, twarz jego płonie, głos jego brzmi szaleństwem.
To Leonard, prorok natchnięty Wolności — na około stoją nasze kapłany, filozofy, poeci, artyści, córki ich i kochanki.
Ha! wasza arystokracya — pokaż mi tego który cię przysłał.
Nie widzę go tutaj.
Dajcie mi ją do ust, do piersi, w objęcia, dajcie piękną moją, niepodległą, wyzwoloną, obnażoną z zasłon i przesądów, wybraną z pośród córek Wolności, oblubienicę moją.
Wyrywam się do ciebie, mój kochanku.
Patrz, ramiona wyciągam do ciebie — upadłam niemocy — tarzam się po zgliszczach, kochanku mój.
Wyprzedziłam je — przez popiół i żar, ogień i dym, stąpam ku tobie, kochanku mój.
Z rozpuszczonym włosem, z dyszącą piersią wdziera się na gruzy namiętnemi podrzuty.
Tak co noc bywa.