Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

schody, z gotyckiemi i wschodniemi ozdoby; na pół twierdzą, na pół minaretem się wydaje, bo na około ścian jak w kościele wydłutowane świętych postacie i krzyże i róże, tu i owdzie znów plamy i półksiężyce, dalej krużganki z filarami do używania chłodu w lecie, a między niemi rozrzucone baszty, skąd długo bronić się można; a gdzieniegdzie występuje przedsionek, na którym sterczą głazy, beczki smolne przeznaczone głowom oblężeńców; sam zaś wierzchołek haftem ze strzelnic obrąbiony. Lud wieżę tę mongolską nazywa; na krużganku najwyższego piętra siedzi niewiasta, otoczona kilku dworzanami. Rysów jej nie znać w odległości, jedno połysk bije od kosztownej szaty.
Na murach, gdzie najsroższa walka, gdzie wre niebezpieczeństwo, tam widać męża, który uśmiechem rozkoszy go wita. Stąpa, jakby w biesiadniczej sali — nie raczył pancerzem piersi zasłonić — na kołpaku blacha bardziej świeci jak ozdoba, niż służy za obronę, ale ile razy skoczy lub podbieży, sajdak mu zadzwoni na barkach, z niego czasem wyjmuje strzały i puszcza łukiem, one celu nigdy nie chybią.
Wszyscy pytają się go o rozkazy, on potrzebą zawiaduje jak gdyby festynem, urządza roty, owych posyła dalej, tamtych woła do siebie z twarzą pogodną, z otworzystemi oczyma.
Jak ryba pluskająca w wodzie, w swoim żywiole, w własnej, ukochanej, przezroczystej wodzie, tak on wśród krwi pląsa, wąsów pokręcając, podnosząc czoło, witając z uniesieniem wystrzał każden, każdy podlot dymu w górę, dowodząc i słowem i przykładem; zachodząc wszędzie drogę śmierci i zmuszając ją do odwrotu, bo tam, gdzie się on ukaże, wnet rozbite nieprzyjaciół hufce, od drabin, od baszt, spadają w rów, aż woda kipi od ich spadających ciał.
Tak dnia tego wództwo sprawował Igar Sahajdaczny Zarucki; czasami spogląda też ku wieży, ku pani swojej, pierś nadyma, oczy wyszczerza, zda się