Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Mefisto (przechodząc.)

Kłaniam uniżenie — lubię czasem zastanowić podróżnych darem, który natura osadziła we mnie. — Jestem brzuchomowca.

Maż (podnosząc rękę do kapelusza.)

Na kopersztychu podobną twarz gdzieś widziałem.

Mefisto (na stronie.)

Hrabia ma dobrą pamięć.

(Głośno.)

Niech będzie pochwalon.

Mąż.

Na wieki wieków — amen.

Mefisto (wchodząc pomiędzy skały.)

Ty i głupstwo twoje.

Mąż.

Biedne dziecię, dla win ojca, dla szału matki, przeznaczone wiecznej ślepocie — niedopełnione, bez namiętności, żyjące tylko marzeniem, cień przelatującego anioła, rzucony na ziemię i błądzący w znikomości swojej. — Jakiż ogromny orzeł wzbił się na miejscu, w którem ten człowiek zniknął.

Orzeł.

Witam cię — witam.

Mąż.

Leci ku mnie cały czarny — świst jego skrzydeł jako świst tysiąca kul w boju.

Orzeł.

Szablą ojców twoich, bij się o ich cześć i potęgę.

Mąż.

Roztoczył się nademną — wzrokiem węża grzechotnika ssie mi źrenice — ha! rozumiem ciebie.