Kłaniam uniżenie — lubię czasem zastanowić podróżnych darem, który natura osadziła we mnie. — Jestem brzuchomowca.
Na kopersztychu podobną twarz gdzieś widziałem.
Hrabia ma dobrą pamięć.
Niech będzie pochwalon.
Na wieki wieków — amen.
Ty i głupstwo twoje.
Biedne dziecię, dla win ojca, dla szału matki, przeznaczone wiecznej ślepocie — niedopełnione, bez namiętności, żyjące tylko marzeniem, cień przelatującego anioła, rzucony na ziemię i błądzący w znikomości swojej. — Jakiż ogromny orzeł wzbił się na miejscu, w którem ten człowiek zniknął.
Witam cię — witam.
Leci ku mnie cały czarny — świst jego skrzydeł jako świst tysiąca kul w boju.
Szablą ojców twoich, bij się o ich cześć i potęgę.
Roztoczył się nademną — wzrokiem węża grzechotnika ssie mi źrenice — ha! rozumiem ciebie.