Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szowali, zazdrościli, życzyli — spuściłeś na mnie grad boleści i znikomych obrazów i przeczuć i marzeń — łaska Twoja na rozum spadła, nie na serce moje — dozwól dziecię ukochać w pokoju, i niechaj stanie mir już między Stwórcą i stworzonym. — Synu, przeżegnaj się i chodź ze mną. Wieczny odpoczynek.

(Wychodzą.)

Spacer.— Damy i Kawalerowie. — Filozof. — Mąż.
Filozof.

Powtarzam, iż to jest nieodbitą, samowolną wiarą we mnie, że czas nadchodzi wyzwolenia kobiet i murzynów.

Mąż.

Pan masz racyę.

Filozof.

I wielkiej do tego odmiany w towarzystwie ludzkiem w szczególności i w ogólności — z czego wywodzę odrodzenie się rodu ludzkiego przez krew i zniszczenie form starych.

Mąż.

Tak się panu wydaje.

Filozof.

Podobnie jako glob nasz się prostuje lub pochyla na osi swojej przez nagłe rewolucye.

Mąż.

Czy widzisz to drzewo spróchniałe?

Filozof.

Z młodemi listkami na dolnych gałązkach.

Mąż.

Dobrze. — Jak sądzisz — wiele lat jeszcze stać może?