Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Mąż.

Maryo, Maryo.

(Ściska ją.)
Żona.

Dobrze mi, bo umieram przy tobie.

(Spuszcza głowę.)
Żona doktora.

Jaka czerwona. — Krew rzuciła się do mózgu.

Mąż.

Ale jej nic nie będzie!

(Wchodzi doktor i zbliża się do kanapy).
Doktor.

Już jej nic nie ma — umarła.


II.

Czemu, o dziecię, nie hasasz na kijku, nie bawisz się lalką, much nie mordujesz, nie wbijasz na pal motyli, nie tarzasz się po trawnikach, nie kradniesz łakoci, nie oblewasz łzami wszystkich liter od A do Z ? Królu much i motyli, przyjacielu poliszynela, czarcie maleńki, czemuś tak podobny do aniołka? — Co znaczą twoje błękitne oczy, pochylone choć żywe, pełne wspomnień choć ledwo kilka wiosen przeszło ci nad głową? — Skąd czoło opierasz na rączkach białych i zdajesz się marzyć, a jako kwiat obarczony rosą, tak skronią twoje obarczone myślami?


A kiedy się zarumienisz, płoniesz jak stulistna róża, i pukle odwijając w tył, wzroczkiem sięgasz do nieba — powiedz co słyszysz, co widzisz, z kim rozmawiasz wtedy ? — Bo na twe czoło występują zmarszczki, gdyby cieniutkie nici płynące z niewidzialnego kłębka — bo w oczach twoich jaśnieje iskra, której nikt nie rozumie — a mamka twoja płacze i woła na ciebie,