Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cie, wy co teraźniejszość znać chcecie i przyszłość odkryć z jej szczytów?

Młodzieniec.

Jaki widok! — aż strach, Aligier!

Aligier.

Tak, nie inaczej, tak za dni Albigensów wyglądały Prowanckie równiny!

Młodzieniec.

Stada kruków w tem lazurowem powietrzu! — wśród tych oliwnych drzew, wszędzie trupy — trupy — a tam dalej zwęglone stosy i czaszki i dymu ostatek!

Aligier.

Wnet i żyjących obaczysz.

Młodzieniec.

W głębi tej jaskini, zda mi się, błysnęły gromnice.

Aligier.

Takim pochodem zwykle ciągnęli kacerze — tak z wnętrzności ziemi występując, światło dnia witali!

Młodzieniec.

Jakie wyschłe, ponure twarze — kaptury — habity — każdy z mieczem i puginałem — straszni!

Aligier.

Masz ich prześladowane obrzędy — stają półokręgiem — spowiada się jeden drugiemu — tamci znów ręce sobie nakładają i wzywają ducha w milczeniu!

Młodzieniec.

Ale jakżeż pogrzebnie, jakby raz ostatni.

Głos rycerza.

Lecę od wielkiej rzezi — koń mój pada już i ja z nim padnę też — okrążyli was rzymscy — nim dzień się skończy, koniec wam! Bracia, do widzenia gdzieś!