Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

A skarby Carów, śmiej się z nich harda pani, to błoto i kurz. Ich korony naszych krymek nie warte. Ich kamienie nie warte kwiatku polnego na niwach Tekbiru. Z ich szat jaszczurki ruin Daldeku przedrzeźniałyby się. Gąsienicę z nad brzegów Hindu okręć w około palca, a żywiej zajaśnieje od ich pierścieni.
O chodź ze mną! pójdziem w kraje słońca, gdzie konie skrzydlate, gdzie powietrze jest morzem światła, każda chmura łódką kosztowności, powiew każdy aniołem woni, każda noc miesięczna dniem letnim najpiękniejszym, a dzień każdy objawieniem się Boga.
Uśmiech uszczypliwy błąkał się na uściech Maryny, niepewny czy usiądzie na nich, czy odleci, tak jak zwykle w zadumaniu. W tem odezwał się tentent — pędzą na dwóch koniach jeźdźcy — młodzian rzucił ku nim spojrzenie sokoła.
To Urassowa Tatarzy, zamordowali męża twego i wracają po ciebie — czekajno, hurysso moja.
To mówiąc oderwał łuk od pleców, strzałę zarazem z kołczanu i nogę wyciągnął przed się. Nagle, tak nagle jak cień chmury burzą pędzonej odmieniła się twarz jego. Znikło pacholę marzące o kwieciach i słońcu. Dziki stanął, krwi niesyty mąż, dziedzic Gengiskańskiego rodu, w postawie naddziada, kiedy pierwszy rzucał w grunt czaszkę zbroczoną, węgielny kamień wieży z głów pobitych nieprzyjaciół. Biegną jeźdźcy naprzeciw, z cierpliwością Fakira dopuścił ich na śmiertelną metę: mógł był ich ranić od dawna; ale nie — on zabić chciał.
Oko w piersiach przodem biegnącego utopił a chwilą później i strzałę; odwinął rękę po drugi pocisk i ten przyłożył do cięciwy — bliżej mu jeszcze było do piersi drugiego, przez chwilę bawił się z pewnością iż go dosięże — palcami igrał po cięciwie jak śpiewak po stronach harfy przed zaczęciem pieśni, wreszcie naciągnął ją aż stęknęły rogi łuku, a Tatar zajęczał i runął z siodła pomiędzy sanie.