Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

okropnie. Jeden z nich miał trzy kule w głowie i mózg odkryty po odskoczeniu odłamka czaszki. Najstraszniej wyglądał gwardzista narodowy, gdyż twarz jego była całkiem podziurawiona śrótem, którym republikanie, strzelcy z profesyi, nabili fuzye swoje. Snujące się tłumy długo nasycały oczy tym wstrętnym widokiem, z upodobaniem, właściwem tchórzom. Wobec krwi, stojącej w kałużach, zadrżeli, oglądali się podejrzliwie po za siebie, jakgdyby sumaryczna sprawiedliwość, ustalająca porządek zabijatyką i na nich czatowała, śledząc wszystkie ruchy, słowa i była gotową rozstrzelać każdego, coby nie całował z zapałem ręki, która uchroniła miasto od demagogii.
Prawdziwa historya tej strzelaniny nie była dobrze znaną. Sami mieszkańcy, mając pełną głowę nocnych hałasów, wystrzałów, upędzania się, dzwonienia, nie chcieli wierzyć zwycięzcom, którzy podwyższyli już liczbę republikanów do pięciuset; utrzymywali owszem, że pięciuset ludzi nie byłoby spowodowało takiego rozruchu i gwaru; przez okna swoje widzieli uciekających buntowników, było ich z pewnością kilka tysięcy, armia cała, którą dzielna milicya plassańska rozpędziła, tak iż Rougon słusznie się wyraził, „że schowali się pod ziemię“. Wyrażenie, podług powszechnego uznania, było nader trafne, gdyż straże, stojące przy wałach i bramach, na Boga się klęły, iż nikt ani wszedł, ani wyszedł. Wprawdzie straże nie przyznawały się do swego szalonego galopu.