Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyglądali na tarasie, gdy im pokazywałem powstańców tam, gdzie były tylko drzewa i skały!... Ale się za to nie gniewasz?...
— Bynajmniej, nawet bardzo panu dziękuję — odpowiedziała żywo Felicya. — Niechaj umierają ze strachu, bardzo dobrze. Mój mąż kryje się ze wszystkiem przedemną... teraz siedzi w kłopotach. Przyjdź pan kiedy do nas zrana, jak będę sama.
Pobiegła dalej krokiem szybkim, jak gdyby spotkanie margrabiego wpłynęło na ostateczne jej postanowienie. Cała jej osóbka tchnęła nieugiętą wolą. Teraz zemści się na mężu, za skrywanie się przed nią, zemści się i zapewni sobie wyższość w domu. Ułożyła w myśli plan odegrania komedyi i jako kobieta urażona, rozkoszowała się już naprzód w swym przebiegłym podstępie.
Piotr spał jak najlepiej, popatrzyła litościwie na jego twarz bladą i znękaną. Usiadłszy w nogach, zdjęła czepek, rozrzuciła włosy, nakoniec przybrawszy postawę osoby zrozpaczonej, zaczęła głośno płakać.
— Co to jest? Co ci się stało, czego płaczesz? — zawołał Piotr nagle przebudzony. — Gdzieś była, czyś widziała powstańców?
Wstrząsnęła głową na znak, że nie widziała. Potem szepnęła po cichu i niewyraźnie:
— Byłam w pałacu Valqueyras; chciałam się poradzić margrabiego. Ach! mój kochany, wszystko już przepadło!
Piotr siadł na łóżku blady i drżący.