Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szedł do domu bardzo zmieszany. Felicya, pełna nadziei, łajała go, że takie dziecinne gadaniny mogą robić na nim wrażenie. Przy deserze pocieszała go:
— Eh! mój stary, to tem lepiej, że prefekt o nas zapomina! Uratujemy miasto sami. Chciałabym, żeby powstańcy powrócili, żebyśmy ich wystrzelali i okryli się chwałą... Słuchaj, każ pozamykać bramy miejskie, nie śpij całą noc, bądź czynny... Później będzie ci to policzonem.
Piotr powrócił na ratusz trochę raźniejszy... Potrzebował niemałej dozy odwagi, bo do koła słyszał same utyskiwania kolegów. Członkowie komisyi tymczasowej przynosili z sobą przestrach, jak przynosimy w czasie słoty zapach deszczu na sukniach naszych. Wszyscy bez wyjątku liczyli na przybycie pułku. Mówiono powszechnie, że to się nie godzi pozostawiać obywateli na pastwę demagogii. Piotr dla uzyskania nieco spokojności, przyobiecał im prawie pułk na dzień następny. Zapowiedział uroczyście, że zaraz rozkaże bramy pozamykać. To zapewnienie przyniosło pewną ulgę. Odkomenderowano gwardzistów narodowych do każdej bramy, by klucze dwa razy obrócili w zamkach. Za ich powrotem członkowie rządu wyznali, że na prawdę są spokojniejsi. Gdy im Rougon powiedział, iż położenie miasta wymaga, by czuwali noc całą, niektórzy urządzili się jak mogli najwygodniej, aby przespać się w fotelach. Granoux włożył na głowę czapeczkę jedwabną, którą przyniósł z sobą na wszelki wypadek. O godzinie jedenastej