Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Już się skończyło, niebawem ujrzymy wojska idące na ściganie powstańców.
Wiara w przechód wojska tak się ustaliła, że ciekawsi udali się na drogę Nicejską, by prędzej spotkać się z muzyką. Pod noc powrócili bardzo zawiedzeni, bo nikogo nie widzieli. I zaraz w mieście zaczął nurtować głuchy niepokój.
Komisya tymczasowa na ratuszu tyle nagadała słów próżnych, że członkowie zalękli się w końcu własnej gadaniny, zwłaszcza, że odwaga ich była na schyłku, w skutek zmęczenia i całodziennego głodu; Rougon kazał im pójść na obiad a powrócić o godzinie dziewiątej. On także zabierał się do wyjścia, kiedy Macquart, przebudziwszy się, zaczął gwałtownie stukać do drzwi swego więzienia. Żądał jeść i pytał się, która godzina? Gdy się dowiedział od brata, że jest już piąta, udał zadziwienie, że dotychczas powstańców niema, przyrzekli przyjść daleko wcześniej; opóźniają się, a on musi siedzieć zamknięty. Rougon kazał mu przynieść obiad i wyszedł zaniepokojony tem, że Macquart tak uporczywie spodziewa się powrotu bandy powstańczej.
Zrobiło mu się niedobrze, gdy szedł przez ulice i uważał, że postawa miasta uległa jakiejś zmianie. Wzdłuż chodników, cienie pojedynczych przedmiotów szybko się posuwały, nikt się nie zatrzymywał, ulice się wyludniały, milczenie zapanowało. Z szerzącym się zmrokiem, gwarliwa ufność dzienna zaczęła przechodzić w strach paniczny