Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Macquart rzeczywiście rozpierał się z napuszoną miną w fotelu i w pokoju mera, z łokciami wspartemi na jego biórku. Po wyjściu powstańców był pewien, że miasto do niego należy, że opierających się pokona i zostanie panem wszechwładnym. Jako człowiek prosty i niedaleko widzący, uważał trzech tysięczną bandę powstańców, która przeszła przez Plassans, jako sukurs niezwyciężony i zdolny do trzymania w posłuszeństwie pokornej ludności miejskiej. Wszakże powstańcy zamknęli żandarmów w koszarach, gwardya narodowa jest rozczłonkowana, cyrkuł szlachecki umiera ze strachu, kapitaliści z Nowego Miasta nie mieli nigdy fuzyi w ręku; nie ma w mieście ani broni, ani żołnierzy. Bezpieczny więc zupełnie, nie zachował nawet tej ostrożności, żeby drzwi pozamykać, ludzie jego jeszcze większą przejęci ufnością, spali w najlepsze. Oczekiwał więc spokojnie brzasku dziennego, z którym, jak mniemał, zbiorą się koło niego wszyscy republikanie miejscowi i okoliczni.
Rozmyślał już o przeprowadzeniu urządzeń rewolucyjnych, to jest o mianowaniu komuny, której byłby naczelnikiem; o uwięzieniu podejrzanych patryotów, mianowicie tych, co mu się nie podobali. Wyobrażał sobie z rozkoszą Rougonów zwyciężonych, żółty salon wypróżniony i całą klikę zdającą się na łaskę i niełaskę. Postanowił wydać odezwę do mieszkańców plassańskich. We czterech pracowali nad tem dziełem. Po jego ukończeniu, Macquart, zasiadłszy w fotelu, kazał