Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jesteś bardzo wesołą, Chantegreilko, założyłbym się, że coś zbroiłaś?
Wzruszała ramionami, ale w istocie była przestraszoną. Nieżyczliwy kuzyn zwęszył, że zaszła jakaś odmiana w sercu jego ofiary, wszelako długi czas upłynął, nim się dowiedział prawdy.
Sylweryusz był szczęśliwy. Codzienne schadzki z Miettą wypełniały miłem wspomnieniem samotne godziny, jakie spędzał w milczącem towarzystwie ciotki Didy. Kolejno, przywodził sobie na pamięć wszystkie szczegóły poranne i radował się niemi. Pełność uczucia zasklepiała go bardziej jeszcze w klasztornej egzystencyi, jaką sobie utworzył. Z natury już lubił miejsca ustronne, gdzie mógł przebywać ze swojemi myślami. W owym peryodzie chciwie czytywał wszystkie luźne, niedobrane tomy, od tandeciarzy miejscowych skupywane, które doprowadziły go do wyrobienia sobie szlachetnej, ale dziwnej religii społecznej. Nauka źle przetrawiona, niemająca trwałej podstawy, otwierała mu chwilami widoki na świat, pełne gorących pragnień, zdolne zamącić i zaniepokoić umysł, gdyby serce nie było zajęte. Poznawszy Miettę, uważał ją zrazu za współtowarzysza i kolegę, potem jako szczęście i ambicyę życia swojego. Ona stała mu zawsze na myśli, mianowicie kiedy po dziennej pracy, chronił się do swojej izdebki i przy zaczepionej do łóżka lampie, odczytywał stare książki. Każda spotykana w nich młoda dziewczyna, piękna