Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się do niego. Lecz że jednocześnie wiadro dotknęło wody, obraz się zamącił i już nic widać nie było. Czekał z bijącem sercem, aż się woda ustoi; patrzył, nie śmiejąc się poruszyć. W miarę jak kręgi nikły, zjawisko powtórzyło się coraz wyraźniej. Była to rzeczywiście Mietta, jej twarz ożywiona, jej gors, chusteczka, gorset biały i niebieskie szelki... W drugiem zwierciadle, Sylweryusz zobaczył siebie. Przekonawszy się wtedy, że się widzieć mogą, zaczęli robić do siebie znaki i rozmawiać z sobą.
— Dzień dobry, Sylweryuszu.
— Dzień dobry, Mietto.
Szczególny dźwięk głosu zadziwił ich. Brzmiał głucho, ale łagodnie w tej głębi wilgotnej. Zdawało się, że się wydobywa zdaleka, najlżejsze jednak brzmienie nie ginęło, mogli rozmawiać po cichu. Oparci na cembrowinie, pochyleni, wpatrzeni w siebie, opowiadali sobie przykrości ostatniego tygodnia. Mietta, zajęta w innem miejscu ogrodu, nie mogła przybliżyć się do muru.
— Wiem — rzecze — że ciągniesz wodę ze studni co dzień o jednej godzinie, gdyż skrzypienie windy słychać u nas w domu. Wymyśliłam więc pozór, żeby tutaj przychodzić. Zapewniam ich, że w tej wodzie warzywo prędzej i lepiej się gotuje. Od dzisiaj będę przychodziła jednocześnie z tobą, żeby ci powiedzieć dzień dobry. Ale nie myślałam, wcale nie myślałam — dodała śmiejąc się — że się będziemy widywali w wodzie...