Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach! domyśliłem się, że stelmach jest niedaleko! Dla niego ta nieszczęsna dom nasz opuściała! Jeszcze nie ma lat szesnastu! Kiedyż będą chrzciny? Ale nie radzę, byś powracała do nas, mój ojciec obiłby cię rózgami.
Jeszcze nie zdołałał uciec, kiedy Sylweryusz, przyskoczywszy, doń uderzył go pięścią w twarz. Mietta tymczasem łzy ocierała i usiłowała się uspokoić; gdy przeciwnik uciekł, Sylweryusz przystąpił do niej i patrzył na nią łagodnie, pragnąc ją pocieszyć.
— Nie, już nie będę płakała — rzekła młoda dziewczyna. — Wolę, że się tak stało, nie żałuję, żem ich opuściła. Jestem teraz zupełnie wolną.
Wzięła chorągiew i razem z Sylweryuszem połączyli się z powstańcami. Była już godzina druga. Zimno stawało się dokuczliwsze. Dowódzcy dali sygnał do wymarszu; kolumna się złożyła, więźniów wzięto w środek. Oprócz Garçonneta i komendanta Sicardot, powstańcy przytrzymali poborcę Peirotte’a i kilku innych urzędników.
Pomiędzy gromadą ciekawych, krążył także Arystydes. Kochanemu chłopcu zdawało się, że wobec tak groźnej demonstracyi nie wypada być przeciwnikiem republikanów, lecz że nie chciał się zbytecznie osławić, przyszedł ich pożegnać z ręką na temblaku, ubolewając że skaleczenie nie pozwala mu wziąść broni do ręki. Spotkał w tłumie swego brata Paskala, który niósł pudełko z podróżną apteczką, a pod pachą futerał z narzędziami. Doktór zawiadomił go spokojnie, że idzie z powstańcami. Arysty-