Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ców. Ten ostatni dowód spokoju rozdrażnił go do najwyższego stopnia.
— Patrz, patrz na nas — wołał groźnie — zobaczymy, czy jutro będziesz tu stała.
Powstańcy weszli do miasta o godzinie jedenastej, przez bramę Rzymską, otworzoną im przez robotników pozostałych w Plassans, mimo oporu stróża, któremu przemocą klucz odebrać musieli. Na czele kolumny szli mieszkańcy plassańscy; Mietta obok Sylweryusza niosła chorągiew, idąc śmiało z głową podniesioną, bo się domyślała, że z za firanek, ciekawe oczy przestraszonych obywateli śledzą ten pochód. Miasto wydawało się jakby w śnie wieczystym pogrążone, gdzieniegdzie tylko kilku odważniejszych ludzi wysunęło głowy z lufcików, ale ujrzawszy wysoką dziewczynę w czerwonym płaszczu, prowadzącą tłumy czarnych szatanów, wnet cofali się, z przerażeniem zamykając okna. Panująca cisza ośmieliła powstańców, że się zapuścili w jasne uliczki Starego-miasta; następnie rozłożyli się na placu targowym i na placu przed ratuszem. Obadwa te miejsca księżyc wspaniale oświecał. Ściany ratusza błyszczały jasną białością, na jego balkonie widać było kilka stojących osób. Oprócz mera, komendanta Sicardot, czterech radców municypalnych, znajdowało się tam jeszcze kilku urzędników. Brama była zamknięta; powstańcy zatrzymali się, zdawało się, że przystąpią do jej wysadzenia. Przybycie ich o tej godzinie było zupełnie dla władzy niespodziewane. Sicardot, nim