Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Łzy, które ujrzał w oczach Moureta, dowiodły że go dotknął do żywego.
Powróciwszy do Plassans z przekonaniem że ma ręce związane, stał się jeszcze nieznośniejszym niż przedtem. Wszędzie było go pełno, biegał po ulicach i opowiadał każdemu, czy kto chciał, czy nie chciał słuchać, o swoich krzywdach i stratach. Jak tylko mu się udało dostać od matki kilka groszy, szedł zaraz do szynku, gdzie krzyczał na całe gardło, że jego brat jest podłym i że z nim wkrótce się rozprawi. W takich miejscach koleżeństwo panujące między pijakami jednało mu słuchaczów, pełnych sympatyi; wszyscy opoje trzymali jego stronę; obelgi bez końca sypały się na łotra Rougona, który zostawiał bez chleba poczciwego żołnierza. Posiedzenie kończyło się zwykle potępieniem bogaczów. Przez wyrachowaną zemstę chodził ciągle w spodniach ordynansa i w starej żółtej kamizelce, chociaż matka chciała mu kupić ubranie przyzwoitsze. Chełpił się swemi łachmanami i wszędzie się niemi popisywał. Przechadzanie się przed sklepem Piotra stanowiło główną jego rozrywkę. Zwalniał wtedy kroku, palcem poszerzał dziury w sukniach, zatrzymywał się przed drzwiami, rozmawiając głośno z przyprowadzonym w tym celu kolegą pijakiem, o skradzeniu piędziesięciu tysięcy franków. Nie szczędził gróźb i obelg donośnym wygłaszanych głosem, tak iżby je słyszano nietylko na całej ulicy, ale i w głębi sklepu.
— W końcu będzie żebrał przed naszym domem — mówiła zrozpaczona Felicya.