Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ten pijak, Macquart — mówił — używał do samej śmierci a dzieci pozostawił w nędzy.
Biedna matka słuchała odurzona, łzy spływały po jej twarzy. Broniła się jak dziecko, przysięgając, że się dobrze prowadzi, że nie ma ani grosza, że Piotr wszystko zabrał.
— Ach, cóż to za oszust! — krzyknął — On mnie dlatego nie wykupił, żebym tutaj nie powracał.
Przyszedłszy bez grosza, zmuszonym był spać u matki, w kącie na sienniku. Wściekał się, że go zostawiono bez żadnych funduszów, jak psa na bruku, kiedy brat podług jego mniemania, robił dobre interesy, jadł dobrze i spał długo. Nie mając za co kupić ubrania, wyszedł na drugi dzień na miasto, w spodniach i czapce ordynansa. Z jakiejś szafy wyciągnął starą kamizelkę z żółtego aksamitu, wytartą i połataną, która musiała kiedyś należeć do Macquarta. W tym dziwnym stroju chodził po ulicach, opowiadając każdemu, kto chciał słuchać, swoją historyę, wzywając pomsty Bożej i ludzkiej.
Tymczasem ludzie, do których udawał się po radę, przyjęli go wzgardliwie, co mu wycisnęło z oczu łzy gniewu. Na prowincyi nikt nie ma wyrozumienia dla rodzin podupadłych. Według powszechnego mniemania, rodzina Rougon-Macquart żarła się pomiędzy sobą; widzowie, zamiast rozłączyć wojujących, byliby chętnie walkę podniecali. Chociaż Piotr zaczynał się pozbywać cechy rodowej, śmiano się z jego oszustwa; byli nawet tacy,