Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kując nawet, żeby margrabia wyszedł z domu, przeskakując po cztery schody, wypadł na ulicę i zwrócił się do redakcyi „Indépendent“. Nawał myśli cisnął mu się do głowy. Szalał prawie, oskarżał swą rodzinę, że go oszukała. Jakto! Eugeniusz zawiadamiał rodziców o całym biegu rzeczy a matka nigdy mu nie przeczytała żadnego listu starszego brata, którego rad byłby ślepo posłuchał! Dopiero teraz przypadkiem dowiaduje się, że on uważał zamach stanu za pewny! Zresztą, przeczuwał już coś, lecz nie posłuchał wewnętrznego głosu, przez tego niedołęgę podprefekta! Szczególniej oburzony był na ojca, miał go za głupiego, że został legitymistą, tymczasem w danej chwili legitymista przemienia się w bonapartystę.
— I pozwolił na to, żebym tyle głupstw narobił! Pięknie się wykierowałem, niema co mówić! Granoux teraz wyżej stoi odemnie.
Wpadłszy do redakcyi, zażądał swego artykułu, który był już w formie. Powyrzucał czcionki i zmieszał je jak domino. Księgarz patrzył na niego z zadziwieniem, ale się nie gniewał, gdyż artykuł wydawał mu się niebezpieczny. Potrzebował jednak zapełnić czemś miejsce próżne.
— Pan mi dasz co innego? — zapytał.
— Rozumie się — odpowiedział Arystydes, siadając przy stoliku. Zaczął pisać gorącą pochwałę zamachu stanu. W pierwszych wierszach zapewniał, że książę Ludwik uratował Rzeczpospolitą, lecz szukając dalszego ciągu, zamyślił się, obawa na nowo zawładnęła jego umysłem.