Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

świadczenie, państwa mogły się rozpadać — on głowy nie odwrócił. Ustąpił jednak przed naleganiem matki, która do niego mówiła:
— Gdybyś bywał w porządnych domach, miałbyś klientów w wyższem towazystwie. Przychodź przynajmniej do nas, zapoznasz się z panami Roudier, Granoux, Sicardot — są to ludzie dostatni, którzy za wizyty płaciliby ci cztery i pięć franków. Ubodzy cię nie wzbogacą.
Była to mania Felicyi, żeby dojść do majątku i żeby widzieć całą swoją rodzinę bogatą. Paskal, żeby matki nie martwić, był na kilku wieczorach w żółtym salonie. Nie znudził się tak bardzo jak sądził. Pierwszy raz miał sposobność podziwiać, do jakiego stopnia głupoty ludzie zdrowi zejść mogą. Dawni kupcy migdałów i oliwy, nawet margrabia i komendant, wydali mu się ciekawemi okazami stworzeń, zasługujących na bliższe zbadanie. Z zajęciem naturalisty przyglądał się ich twarzom zastygłym w jakiemś wykrzywieniu, które malowało ich zatrudnienia i żądze. Przysłuchiwał się pustej paplaninie, jakby chciał dojść, co znaczy szczekanie psa, lub miauczenie kota. W owym czasie bardzo go zajmowała fizjologia porównawcza, stosująca do rasy ludzkiej postrzeżenia, jakie mógł uczynić o dziedziczności u zwierząt. Siedząc w salonie żółtym, myślał że się znajduje w menażeryi i ustalał podobieństwa fizyonomij do znanych sobie zwierząt.