Strona:PL Zola - Wzniesienie się Rougonów (1895).djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak sądzę, ale mnie nie zdradź — odpowiedział margrabia, śmiejąc się. — Ja już jestem staruszek na nic nieprzydatny. Pracowałem tylko dla ciebie. Lecz skoro bezemnie znalazłaś dobrą drogę, to i lepiej. Tylko się nie kryj, raczej poradź mi się, gdy będziesz w kłopocie. Ja także umiem trochę zdradzać...
W tej chwili nadeszło całe pokolenie byłych kupców oliwy i migdałów.
— Ach, nasi kochani reakcyoniści — rzekł po cichu de Carnavant. — Widzisz, mała, w polityce cała sztuka na tem polega, żeby mieć dobre oczy tam, gdzie drudzy są ślepi. Ty masz za sobą wszelkie dane.
Nazajutrz Felicya, poruszona powyższą rozmową, chciała mieć pewność. Był to już początek 1851 roku. Od półtora roku, Rougon odbierał listy od Eugeniusza, regularnie co dwa tygodnie. Zamykał się w pokoju sypialnym, żeby je odczytać, następnie chował je do biórka, od którego klucz nosił ciągle w kieszonce od kamizelki. Na zapytania żony odpowiadał stale: „Eugeniusz pisze, że jest zdrów“. Felicya oddawna już miała ochotę dobrać się do listów. Nazajutrz więc zrana, kiedy Piotr spał jeszcze, wyjęła kluczyk z kamizelki, zastępując go innym podobnej wielkości. Skoro tylko mąż wyszedł, zamknęła się i wszystkie listy przeczytała.
Pan de Carnavant nie omylił się i ona się dobrze domyśliła. Z czterdziestu listów dowiedziała się o całym ruchu bonapartystowskim, mającym