Strona:PL Zola - Rzym.djvu/954

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kardynał wmieszał się w to. Bóg nie uczynił cudu, modły okazały się bezskutecznemi. Twarz miał śmiertelnie bladą, oczy suche, a martwa pozornie jego rozpacz jeszcze czyniła go wyższym, bardziej imponującym. Stanąwszy nad parą tych dwojga ukochanych istot, uczynił giest rozgrzeszający, uświęcający ich związek, on, kardynał, książę Kościoła i szafarz woli niebieskiej na ziemi, dozwalał, by ci kochankowie razem złączeni, pozostali w uścisku. Pogardzając światowemi względami, czuł się do głębi wzruszony tą miłością promieniejącą nawet po śmierci, a żal opływał mu serce, iż za życia tylko doznali cierpienia.
— Zostaw ich, moja siostro... nie przeszkadzaj m w śnie wiecznym... Niechaj mają otwarte oczy, kiedy chcą na siebie patrzeć przez całą wieczność, nie lękając się znużenia... I niechaj śpią utuleni w objęciach, oni, którzy za życia wolni byli od grzechu... Pozostawcie ich tak, jak się ułożyli, jak się związali, by ich złożono w grobie...
A po chwili, dodał z dumą księcia rzymskiego, potomka rodu o głośnem nazwisku, chlubnie jaśniejącem w dziejach walk toczonych, w historyi Kościoła a także i legendarnych żądz i miłości:
— Para potomków rodu Boccanerów może tak pozostać, a Rzym cały wielbić ich będzie, opłakując ich śmierć przedwczesną. Pozostaw ich, moja siostro... pozostaw razem. Bóg ich zna i oczekuje ich w niebie.