Strona:PL Zola - Rzym.djvu/929

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swego pana, wyginając szyję i patrząc na niego swemi małemi, jak rubin błyszczącemi oczami, gdy naraz, spadła na ziemię, nawet nie zatrzepotawszy skrzydłami, spadła jak kamień rzucony. Jak gdyby piorunem rażona, Tata już nie żyła.
Kardynał uniósł tylko obydwie ręce ku niebu, teraz miał już pewność, teraz już wiedział. A więc zbrodnia! Nowa zbrodnia! Usta jego nie wydały nawet jęku, nie wyrzekły żadnej skargi, tylko twarz stała się dziką i czarną z rozpaczy.
Lecz tuż obok kardynała, ozwał się krzyk bólu. Była to Benedetta, która z początku ze ździwieniem patrzała na wuja podającego figę papudze, lecz jakby instynktem przeczuwając, czekała również a teraz nagle zrozumiała wszystko.
— Trucizna! To trucizna! Ach, Dario! Dario! Serce ty moje, Dario, duszo ty moja! Dario! Dario!...
Lecz kardynał chwycił z siłą obie dłonie siostrzenicy, i patrząc ukośnie w stronę Piotra i don Vigilia, tych dwóch obcych ludzi, zawołał rozkazująco:
— Milcz!... Milcz!
Szarpnięciem wyrwała ręce, zbuntowana, uniesiona szałem gniewu i nienawiści:
— Dlaczego mam milczeć! Wiedząc, że wszystkiemu winien Prada, oskarżam go, niech zginie! Niech umiera ten zabójca! Wiem, że to Prada! Wiem, bo wczoraj wracał z Frascati z księdzem Piotrem i wziął do swego powozu tego Santobono, niosą-