Strona:PL Zola - Rzym.djvu/920

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ny, malowany, zdawał się mówić o surowej pobożności kardynała.
Wszedłszy, Benedetta pobiegła do łóżka, na którem leżał Dario jeszcze ubrany. Przy nim stał pochylony z ojcowską czułością kardynał Boccanera a chociaż zaczynał się niepokoić, zachował pozory zwykłej swej wyniosłej dumy.
— Dario, co tobie?... Mów... czy cię co boli?...
Dario się uśmiechnął, chcąc ją uspokoić. Był bardzo blady i miał wyraz twarzy nieprzytomny, pijany.
— To nic, mnie nic nie będzie; prosty najzwyczajniejszy zawrót głowy... Wyobraź sobie, że doznaję wrażenia, jak gdybym za wiele wypił wina przy śniadaniu... Zaćmiło mi się w oczach i myślałem, że padnę!... Ledwie doszedłem do mojego łóżka...
Odetchnął głęboko, jak człowiek potrzebujący odpocząć. A kardynał opowiedział, co zaszło.
— Kończyliśmy śniadanie i właśnie chciałem wstać od stołu, powiedziawszy don Vigilio, jakie będzie miał zajęcie po południu, gdy nagle Dario pobladł i chwiejnym krokiem skierował się do swego pokoju... Chciałem, by usiadł, lecz on szedł dalej, chwytając się ściany, więc poszliśmy za nim, nie rozumiejąc, co się z nim dzieje... Szukam, chcę odgadnąć przyczynę tego zasłabnięcia... lecz znaleźć nie mogę.
Machnął ręką i, jakby chcąc odkryć jakieś poszlaki, rozejrzał się po ścianach, rzucił okiem na