w jego sercu! Zapomniał o Lizbecie, o synu swoim, którego tak kochał, z którego taki był dumny! Prada był niezmiernie namiętny a najgwałtowniej pożądał tych kobiet, które opierały się jego miłosnym zapałom. Otóż dziś znów ujrzał tę kobietę, której najnamiętniej pożądał w swem życiu, by ją posiąść, kupił ją, żeniąc się z nią, a pomimo wszystko nie otrzymał jej, nie zaspokoił z nią swej żądzy, nie chciała być jego i nigdy już jego nie będzie! Nigdy! Dawniej, byłby Rzym podpalił, byle ją posiąść, a teraz pytał sam siebie co uczyni, by ona nie oddała się innemu! Ach, ta myśl, że ten drugi, ten przez nią wybrany, używać z nią będzie rozkoszy, których jemu odmówiła, jemu, swemu mężowi, jemu, który jej łaknął i do szaleństwa pożądał, myśl ta gryzła go, paliła, jak najsroższa katusza. Więc ten drugi posiądzie jego dobro, korzystać będzie z praw nie swoich! Ach, jakże oni musieli drwić razem z tego pierwszego męża! Wszak to oni rzucili nań potwarz impotencyi, prawda że zemścił się, opowiadając, że mają wspólną sypialnię, że noce spędzają w swych objęciach, a jednak sam nie wierzył, by tak było. Lecz teraz zapewne tak będzie! Bo po unieważnieniu małżeństwa przez Kościół, muszą się uważać za wolnych, niczem niekrępowanych. I Prada wywoływał w myśli obraz ich pieszczot, ich uściski i namiętne pocałunki, ich miłosne uniesienia i najwyższe ekstazy. Nie! Nie! on na to nie może pozwolić! Niechaj się ziemia raczej rozpadnie!
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/899
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.