Strona:PL Zola - Rzym.djvu/874

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz zaraz pożałował wyjawienia swej myśli, bo posłyszał jakby jęk bólu wyrywający się z piersi hrabiego, który uczuł otwierającą się na nowo ranę niezaspokojonej miłości. Lecz hrabia opanował się i z udaną wesołością rzekł brutalnie:
— Nie ma co mówić, nie krępują się ci państwo! Może ich zaraz pożenią i przy nas spać położą.
Zdaje się, że wstyd mu teraz było tego rubasznego żartu, wykazującego bunt, jaki w nim zawrzał na widok tej kobiety tak bardzo a napróżno pożądanej. Chciał więc okazać się obojętnym.
— Bardzo ładnie dziś wygląda hrabina. Ale dla czegóż nie pokazała swoich ramion, wszak dobrze wiem, że to są najpiękniejsze ramiona kobiece, jakie kiedykolwiek widziałem.
Mówił pośpiesznie, opowiadając Piotrowi różne drobne fakta odnoszące się do Benedetty, którą uparcie nazywał hrabiną. Dla ukrycia swej bladości i nerwowego drżenia ust, Prada cofnął się w tył i stanął tuż przy szybie okna. Czuł, że nie zdoła opanować wzruszenia, nie mógł się nawet zmusić do swobodniejszego wybuchu śmiechu, szarpał go bowiem wielki ból i gniew na widok tej pary zakochanych tak wyraźnie promieniejących radością. Uradował się z przyjazdu króla i królowej, pomimowoli bowiem przerwało to bieg obiegających go myśli.