Strona:PL Zola - Rzym.djvu/871

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

beiry, a oświetlone z dołu, zdumiewały tryumfalną młodością piękna, nieśmiertelnością geniuszu.
Spodziewano się przybycia króla i królowej dopiero około północy, tymczasem zaś bal już został otwarty i liczne pary wirowały walca, podczas, gdy bliżej ścian panował ścisk wytwornie, jasno poubieranych kobiet, odbijających lekkością stroju, od zbitej ciżby mężczyzn we frakach i złotem haftowanych mundurach.
— Rzeczywiście czarujący widok! — szepnął Prada do swoich towarzyszów. — Starajmy się przedostać do którego z okien i znów staniemy we framudze, to najlepsze miejsce, by wszystko widzieć bez narażenia się na ścisk i popychanie.
Gdy doszli do okna, Narcyz gdzieś zginął w tłumie, więc we dwóch zagłębiwszy się w niszę, patrzyli na spacerujące pary, bo walc właśnie się skończył. Orkiestra była niewidzialną, ukryto ją w głębi na wysokiej estradzie i jeszcze drżały w powietrzu ostatnie dźwięki muzyki, gdy powstał szmer zwiastujący sensacyjne czyjeś przyjście. Wszystkie głowy zwróciły się ku głównym drzwiom sali, przez które weszła donna Serafina w karmazynowej atłasowej sukni przypominającej barwy jej brata kardynała Boccanera; weszła tryumfująco prowadzona pod rękę przez adwokata Morano. Widok tej pary wywołał ogólne zadowolenie, bo wszyscy zupełnie zgodnie przyjęli z oburzeniem wiadomość niewierności i odstępstwa adwokata, który dla pobocznej miło-