Strona:PL Zola - Rzym.djvu/832

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słońce nachylało się coraz raptowniej i noc była blizka. Hrabia, chcąc już jechać dalej, zaczął się niecierpliwić na karczmarkę:
— Czyż ona zapomniała... dlaczego mi nie przynosi owych jaj obiecanych...
Wstał i poszedł szukać karczmarki, wszedł do stajni, do wozowni, lecz jej nie znalazł, obszedł więc dom, chcąc spojrzeć czy jej niema w tamtej stronie. Lecz nagle przystanął, silnie ździwiony: Czarna kokoszka leżała na ziemi martwa i tylko trochę krwi sączyło się jej z dzioba.
W pierwszej chwili był tylko zdziwiony. Schylił się i poruszył ją. Była jeszcze ciepła, lecz bezwładna, obwisła jak kawałek szmaty. Tknięty nagłem przeczuciem, Prada pobladł i z trwogą patrząc na to biedne nieżywe stworzenie, czuł, że całą odgadł prawdę. W jednej chwili przypomniał sobie chorego Leona XIII, Santobona biegnącego do kardynała Sanguinetti dla dowiedzenia się o nowiny z Watykanu a następnie jadącego do Rzymu z koszykiem fig, których strzegł jak skarbu.
Wszak te figi były wiezione dla kardynała Boccanera! Naraz przypomniała mu się cała serya legendowych opowieści o zatrutych owocach, i nie wątpił już, że figi były zatrute. Nie miał jeszcze czasu zastanowić się co pocznie, gdy odezwał się tuż za nim głos:
— Cóż się stało tej czarnej kokoszce. Wszak to ta sama mała psotnica?...