— Ci dobrzy ojcowie — ciągnął dalej kardynał z wyszukaną łagodnością. — Tyś wielką sprawił im przykrość... zmartwiłeś ich, mój synu... a teraz rozumiesz, że mamy względem nich zobowiązania... przytem nie chcę przyczyniać im zmartwienia. Żebyś ty wiedział, jakie oni mają przywiązanie do Stolicy apostolskiej, ile oni nam mszy nadsyłają! Dzięki tej ich uprzejmości, niejeden ksiądz w Rzymie uratowany jest od nędzy...
Wobec tych słów, Piotr nic nie miał do powiedzenia. Jeszcze raz czuł się zwyciężonym, ciągle napotykając na swej drodze kwestyę pieniężną. Potrzeba zaspokojenia budżetu, była pierwszorzędnej wagi dla Stolicy apostolskiej i czyniła papieża zależnym od hojniejszych ofiarodawców jałmużny.
Kardynał wstał, by pożegnać się ze swym gościem.
Nie rozpaczaj przecież, mój synu... Ja rozporządzam tylko swoim głosem, zatem możesz liczyć na poparcie innych członków kongregacyi... Zapewniam cię także o mojej życzliwości... i z najżywszem zajęciem słuchałem twoich objaśnień i twojej obrony... Któż wie, jaki obrót weźmie sprawa... wszystko jest w ręku Boga... a jeżeli Bóg będzie z tobą, to wyprowadzi cię zwycięsko i zbawi, chociażby przeciwko woli nas wszystkich...
Była to zwykła taktyka kardynała, by nikt nie wychodził od niego beznadziejny i zrozpaczo-
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/799
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.