Strona:PL Zola - Rzym.djvu/794

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak drogocenny klejnot na krańcach olbrzymiej rudawej płaszczyzny. A może papież już nie żyje?... A może już tam myślą o zwołaniu konklawe, z którego on wyjdzie zwycięzko? Któż panować będzie nad świętą stolicą, nad wieczystem miastem, nad Rzymem bielejącym jak marmurowa wyspa wśród morskiej równiny!
Wtem, z nagłą energią zawołał:
— Masz słuszność, mój kochany Santobono, czas działać... i trzeba działać, bo tu idzie o dobro i zbawienie Kościoła... Niebo popierać nas będzie, bo my tylko o jego tryumf dbali jesteśmy!... A więc miejmy nadzieję, że w ostatniej chwili niebo ciśnie swe gromy i uwolni nas od Antychrysta.
Santobono prawie natychmiast zawołał z dziką namiętnością:
— Wyroki nieba trzeba przyśpieszyć, wykonać!
Na balkonie zaczęto teraz rozmawiać szeptem, wreszcie wszystko ucichło i Piotr wyczekiwał wśród ciszy, patrząc na spokojny krajobraz wesoło opromieniony ciepłem, jesiennem słońcem. Nagle, otworzyły się drzwi, prowadzące do gabinetu kardynała i służący ukłonem dał znak Piotrowi, że chwila audyencyi nadeszła.
Kardynał był sam, Santobono i Eufemio musieli wyjść bocznemi drzwiami. Stał w pobliżu okna a jasne, słoneczne światło uwydatniało czerstwą jego postać, krwistą cerę i młodzień-