Strona:PL Zola - Rzym.djvu/684

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyszedłem złożyć należne uszanowanie Waszej Eminencyi... Czy Wasza Eminencya czuje się dobrze?...
— Nie, nie. Ten przeklęty katar nie chce mnie opuścić... Przytem mam obecnie niezmiernie wiele zajęcia.
Posępne światło płynące od okna oświetlało chudą i mizerną postać kardynała. Był on prawie ułomny, jedno ramię miał o wiele wyższe od drugiego, twarz martwą, zużytą, nawet oczy zdawały się zamarłe. Piotr, patrząc na niego, przypomniał sobie jednego ze swych krewnych w Paryżu, który, spędziwszy trzydzieści lat w biurze ministeryum, miał taką samą pergaminową cerę, martwy wyraz oczów i twarz człowieka osłupiałego z nadmiaru wyczerpującej, monotonnej pracy. Lecz ten oto wysuszony staruszek, znikający w zbyt obszernej sutanie obszytej czerwoną wypustką, był panem świata, potężnym mózgiem posiadającym świadomość o dziejach wszystkich spraw toczących się w całem chrześciaństwie, i chociaż nigdy z Rzymu się nie ruszył, znał ustrój niezliczonych państw, organizował podbój ich i nic się stać nie mogło w rzeczach Kościoła, by natychmiast nie został powiadomiony a znaczną część wydarzających się okoliczności on przygotował, on popchnął ku spełnieniu. Wszak prefekt Propagandy we wszystkim do niego się odnosił i jego rady spełniał. Kardynał Sarno niepoczesną miał postać, lecz władzę nieogranicze-