Strona:PL Zola - Rzym.djvu/670

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się z Piotrem, nie odwracał od niego oczu jak poprzednio, przeciwnie, patrzał weń uporczywie, a płomienny jego wzrok świadczył, że podziela i rozumie niecierpliwość oczekiwania, w jakiem Piotr pozostawał tak długo.
Zaprosiny sąsiada przyjął a Piotr, wprowadzając go do swego pokoju, rzekł uprzejmie:
— Najmocniej przepraszam za nieporządek, jaki pan tutaj zastajesz... Ale właśnie dziś rano otrzymałem paczkę z Paryża i rozpakowałem ją naprędce... musiałem ztamtąd sprowadzić trochę cieplejszej odzieży i trochę bielizny... Przyjechałem do Rzymu na dwa tygodnie, więc wziąłem z sobą tylko małą podręczną walizkę... ale pobyt mój znacznie się przedłużył, już blizko trzy miesiące jak tutaj siedzę, a na nieszczęście nic jeszcze nie zdołałem zrobić, w celu załatwienia mojego interesu...
Don Vigilio potrząsnął głową i gorzko się uśmiechnął:
— Wiem... tak... wiem dobrze...
Piotr opowiedział mu, że monsignor Nani zawiadomił go przez Benedettę, iż nastąpiła pora rozpoczęcia działalności. Jest więc zdecydowany iść do różnych dygnitarzy Kościoła i bronić przed nimi zagrożonej książki, lecz nie wie od kogo rozpocząć szereg nieuniknionych wizyt?... Jak je rozłożyć, by nikomu nie uchybić?... Czy najpierw pójść do monsignora Fornaro, któremu