Strona:PL Zola - Rzym.djvu/648

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z bezmyślnością w opuszczeniu się tej ludzkiej trzody, którą tutaj spotykał.
Pomimo ciepłego zawsze klimatu i jaskrawego słońca, uliczki na Transtevere ciasne, kręte, ślepe, były ciemne i wilgotne jak piwnice. Odrażającym był zwłaszcza odór chwytający tutaj za gardło, wstrętny, powstały z kwaśniejących gotowanych jarzyn, z tłuszczów zjełczałych i potu ludzkiego, brudu i odchodów, nigdy nieuprzątanych i kalających domy i ulice. Domy byle jak sklecone, z sobą pozlepiane, dobudowywane bez planu, bez żadnej symetryi. Drzwi ich były zawsze otwarte i najczęściej spuszczające się w głąb korytarza, wiodącego gdzieś w nory podziemne. Na wyższe piętra wchodzono po schodkach przyczepionych zewnątrz i wiodących na balkony z desek i łachmanów. Fasady tych domostw trzymały się dzięki podporom a po za powybijanemi oknami widać było gołe ściany cuchnących nór, nazywających się mieszkaniami! W odrażających sklepikach sprzedawano gotowaną żywność, albowiem lud ten nieszczęsny, dogadzając wrodzonej zaradności i lenistwu nigdy nie rozpalał domowego ogniska, opędzając głód trochą przegniłych owoców, skwaśniałych i obślizłych jarzyn, polentą lub rybą pływającą w odrażającym tłuszczu. Na niektórych straganach sprzedawano mięso nieznanego pochodzenia, źle pokrajane, czarne, z kawałami zaskrzepłej krwi a większe ćwierci wyglądały jakby porywane z padliny. Chleby