Strona:PL Zola - Rzym.djvu/620

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pałacach. Szedł tam w porannych godzinach, unikając spotkania się z ludźmi, a zwłaszcza ze znajomymi. Rozmiłował się w tych ogrodach i opowiadał z zachwytnem o piękności drzew, wodotrysków i basenów; kwiatów, marmurów a zwłaszcza tarasów, z których roztaczały się widoki na czarujące horyzonty. Benedetta i Dario, trzymając się za ręce, wsłuchiwali się w milczeniu, z przyjazną wdzięcznością, uśmiechając się do opowiadającego Piotra.
Przy willi Borghese ciągnął się park rozległy o majestatycznych alejach, wśród których snuły się powozy w popołudniowych godzinach, przed zwykłym, nieodzownym spacerem po Corso. Piotr wszakże więcej był ujęty wdziękiem prywatnego ogrodu przed samą willą, która cała z marmuru zbudowana, mieści w sobie najpiękniejsze muzeum na świecie. Ogród składał się z krótko i równo strzyżonych trawników, a przy środkowym basenie bielił się marmurowy posąg Wenery, starożytne w części uszkodzone rzeźby, wspaniałe wazony, kolumny, sarkofagi, wszystko to ustawione symetrycznie w kwadrat odbijający od zieloności trawy, po której nikt nie stąpał, ale którą muskało słońce, ożywiające melancholijną całość obrazu.
W godzinach porannych powracał Piotr do ogrodu na Morte Pincio, widzianego już poprzednio o zachodzie słońca i pełnego spacerującej publiczności. Teraz dopiero odczuwał właściwe