Strona:PL Zola - Rzym.djvu/617

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczerbiona odpadłemi już kawałami desek. Łódka ta była rodzajem symbolu tragicznego żeglugi zaniechanej i uniemożliwionej. Jakąż straszliwą ruiną była cała ta rzeka, zamarła jak starożytne gmachy pyłem już tylko będące, zmartwiała, nie mogąc odbijać w swej wodzie ogromu ich wspaniałości! Ach, ileż wieków historyi odbiły w sobie żółte wody Tybru, ilu ludzi, ile czynów i rzeczy, a teraz zmęczone, wstrętem do swego istnienia przejęte, płynęły ociężałe, nieme, zaniedbane i opuszczone, pragnąc już zatracenia tylko, nicości!...
Przyszedłszy tutaj któregoś poranku, Piotr spotkał się z Pieryną, zaczajoną po za budą drewnianą, niegdyś służącą za skład narzędzi. Wychyliwszy głowę z ukrycia wpatrywała się może już od wielu godzin w okna pokoju Daria, o których musiał jej ktoś powiedzieć, że znajdują się po tej stronie skrzydła pałacowego. Pierina, odstraszona złem przyjęciem jakiego doznała, przychodząc do pałacu dla dowiedzenia się o zdrowie Daria, nie śmiała tam iść, wpatrywała się więc w okna ukochanego, wyczekując zjawienia się jego, znaku życia; całą siłą uczucia pragnęła coś wyśledzić, czegoś się o nim dowiedzieć; Piotr doznał wielkiego wzruszenia na widok tej bozko pięknej dziewczyny, tak namiętnie rozkochanej i kryjącej się ze swą miłością. Zbliżył się ku niej i zamiast ją ofuknąć, jak to było mu polecone, zaczął wesoło rozmawiać, pytając ją o rodzinę. Udawał,