Strona:PL Zola - Rzym.djvu/602

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tykała jego twarzy drżącemi rękoma i przywoławszy Piotra, mówiła urywanemi słowami:
— On... umiera... umiera... już jest zimny... martwy... Boże, ratuj go! Boże, on umiera!...
Piotr silnie wzruszony jej trwożnym niepokojem i jękiem rozpaczy, uspakajał ją o ile mógł:
— To chwilowe omdlenie... zmęczył się, mówiąc zbyt gwałtownie... Czuję bicie jego serca... Błagam, uspokój się pani... doktór zaraz przyjdzie...
Nie słyszała go nawet... w tem, w nadmiarze egzaltowanego wzburzenia, rzuciła się na ukochanego człowieka i leżąc przy nim, tuląc się do niego z namiętną miłością, całowała go i pieściła, zalewając się łzami, szepcząc mu słowa gorącego uczucia:
— Najdroższy... najdroższy!... Czyż ja ciebie mam utracić?... Dario mój, wybacz mi, ja odpychałam cię od siebie... nie chciałam być twoją aż dopiero po ślubie... chciałam czekać... ach, ja niegodziwa... pocóżem nie oddała się tobie, tobie tak bardzo mnie pożądającemu... mogliśmy być szczęśliwi... Lecz ja chciałam dochować przysięgi złożonej Madonnie... wierzyłam, że ona pragnie, bym żyła w czystości... i tę czystość dziewiczą chciałam dochować aż do ślubu naszego, mówiono mi, że tylko takie małżeństwa są szczęśliwe... Ach, najdroższy, najdroższy, po cóż ja obstawałam przy podobnych wierzeniach!... Przecież Madonna nie byłaby odwróciła się odemnie, gdybym była zaznała rozkoszy z to-